Inspiracją do napisania tego wpisu stał się film panów Tomasza Samołyka i Szymona Pąkali pt. „Singlizm i ekologizm, czyli jak nauczać w Kościele”, w którym poruszona była kwestia języka, jakim posługuje się Kościół poprzez głos swoich pasterzy. Sprawa dotyczyła głównie listów pasterskich, które od czasu do czasu mamy okazję usłyszeć w naszych świątyniach. Fragment rozmowy stał się okazją do refleksji i spojrzenia na tę sprawę od strony osoby duchownej.
Diagnoza, którą stawia Tomasz Samołyk w filmie jest niesamowicie trafna. Nie tylko wierni świeccy nie przepadają za listami pasterskimi. Także dla wielu księży kolejny list w formie przekazu orędzia o nieszczęściach świata i „kościelnych receptach” na ich rozwiązanie często rodzi gest opadających rąk. Warto w tym miejscu zadać pytanie, czy dzisiaj duszpasterstwo epistolarne ma jakąś rację bytu. Powszechnie wiadomo, że niektóre teksty warte są przeczytania, ale niekoniecznie towarzyszyć im musi wersja audio. Całą sytuację pogarsza fakt, że listy pasterskie odczytywane są głównie w czasie homilii (nawet jeśli zalecenia są inne!), co sugeruje wiernym, że mamy do czynienia z głoszeniem Słowa Bożego, co chyba nie do końca jest prawdą. W całej sprawie brakuje bowiem istotnego elementu, a jest nim po prostu Ewangelia.
Wiem, że w każdym liście pasterskim odniesienia do Ewangelii się znajdują, ale to, że gdzieś umieściliśmy cytat z Pisma Świętego jeszcze wcale nie oznacza, że słowo, które przekazujemy jest autentycznym przekazem wiary. Myślę, że tu dotykamy istoty problemu. Z doświadczenia wiem, że głoszenie słowa Bożego i skuteczność przepowiadania nie koniecznie musi zależeć od posiadanej wiedzy, zajmowanego stanowiska, a nawet upływu wielu lat na kapłańskiej drodze. Być może ktoś odbiera to inaczej, ale mam wrażenie, że dobre kazania to takie, które wypływają bezpośrednio z serca kaznodziei. Nie musi on wtedy być wybitnym erudytą i wytrawnym znawcą technik retorycznych, ale jeżeli w jego przekazie czujemy, że ten człowiek żyje tym, co mówi, to połowę sukcesu mamy za sobą. Żeby jednak wygłosić takie kazanie należy spędzić ze Słowem Bożym trochę czasu i nie chodzi tu nawet o czytanie komentarzy, ale o niezwykłą formę modlitwy jaką jest medytacja chrześcijańska. To właśnie tam dochodzi do konfrontacji Ewangelii z życiem. To tam rodzą się najciekawsze pomysły na zmianę swojego życia i na kazanie przy okazji. Chociaż trzeba dodać, że medytacja sama w sobie nie jest czasem na pisanie kazań i homilii. Dzieje się to trochę „obok” medytacji, gdy już Słowo Boże zaczęło we mnie działać i pobudzać moje myśli do formułowania słów, które przekażę innym z ambony.
Jasne jest, że polecenie głoszenia Ewangelii całemu stworzeniu w pierwszym rzędzie ma dotykać głoszących. Kto nie spotkał się z Ewangelią w swoim życiu, ten musiałby być naprawdę wybitnym retorem, aby przekonać słuchaczy do tego, co mówi. Historia zna takie przypadki, ale nie o nich tutaj mowa. W przeciwnym razie sprawdzi się stara biblijna zasada, że „z pustego i Salomon nie naleje”. Słowa będą goniły słowa, ale życia w nich nie będzie. Wszystkich ogarną solidne objęcia Orfeusza lub podwyższy się poziom hormonów stresu.
Warto dodać przy okazji, że w Kościele w Polsce istnieje też pewna maniera homiletyczna polegająca na wierności zasadzie: „Im dłużej, tym lepiej i dostojniej”. Niestety, ale w praktyce kończy się to często inna zasadą: „Jeżeli nie mam nic ciekawego do powiedzenia, to zagadam ich na amen” lub w złagodzonej formie: „Gdy nie wiem, o czym mówić, to powiem tak ogólnie o wszystkim”. Dobrze czujemy, kiedy takie sytuacje mają miejsce. Słuchaczy nie da się tak łatwo oszukać. Muszą nas bardzo lubić, że przymykają na to oko i z uśmiechem na ustach chwalą za „świetne kazanie”.
Wiem, że nie rozwiążemy wszystkich bolączek formy językowej, jaką posługuje się Kościół, ale warto zaczynać od rzeczy małych i prostych. Zamiast wymyślania teologicznych abstrakcji czasami wystarczy na homilii w tygodniu przeczytać mądry fragment z dziedziny duchowości (Naśladowanie Chrystusa, fragment z Homilii św. Augustyna etc.), albo opowiedzieć o tym, jak dana Ewangelia miała zastosowanie w moim życiu. To wystarczy. Wiem, że nie są to Himalaje porywów intelektualnych, ale kościół to nie uniwersytet. Wielu może być zawiedzionych, ale z drugiej strony czasami lepiej jest milczeć niż powiedzieć za dużo. Kościół przecież od wieków doceniał wartość ciszy i milczenia. To z nich podobno rodzi się mądrość (por. dzieła Tomasza Mertona).
Na koniec nawiązanie do diagnozy z filmu, która mówi o głoszeniu poglądów, a nie Ewangelii. Zdarza się dosyć często, że w przekazie homiletycznym kaznodzieja pofrunie bardzo daleko. Wtedy to dochodzi do sytuacji, gdy zamiast Ewangelii głoszony jest jakiś pogląd o Ewangelii. Takie zachowanie, chociaż bardzo ciekawe i pobudzające, może być powodem do nie lada kłopotów. Dopóki głosimy jedynie Ewangelię jest z nami Duch Święty i moc urzędu kapłańskiego. Gdy jednak głosimy swoje prywatne poglądy to w pewnym sensie zwodzimy ludzi. Podobna sytuacja miała miejsce w Galacji, gdzie św. Paweł solidnie się zdenerwował na tych, którzy podkopywali mu robotę i zaczynali nadinterpretowywać jego słowa. Pisał do słuchaczy tychże „nowości” emocjonalne słowa: „Nadziwić się nie mogę, że od Tego, który was łaską Chrystusa powołał, tak szybko chcecie przejść do innej Ewangelii. Innej jednak Ewangelii nie ma: są tylko jacyś ludzie, którzy sieją wśród was zamęt i którzy chcieliby przekręcić Ewangelię Chrystusową. Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy - niech będzie przeklęty! Już to przedtem powiedzieliśmy, a teraz jeszcze mówię: Gdyby wam kto głosił Ewangelię różną od tej, którą od nas otrzymaliście - niech będzie przeklęty!” (Ga 1, 6-9).
Tymi słowami zachęcam wszystkich głoszących do głoszenia Ewangelii i życia nią, a słuchaczy do nie nabierania się na „inną” Ewangelię. Przy okazji pozdrawiam Tomasza Samołyka i Szymona Pekalę. Staliście się inspiracją dla duchownego, a to dobry znak dla Kościoła. Dobra robota! Poniżej link do rozmowy na YouTube.