W obecnych skomercjalizowanych czasach w świadomości społeczeństwa okres świąteczny zaczyna się już na początku listopada. Ledwo z półek sklepowych znikną znicze i chryzantemy, a ich miejsce niemal natychmiast zajmują choinki, bombki i czekoladowe Mikołaje. Po części właśnie przez to, tak ciężko uchwycić nam to, co tak ważne w Adwencie, co tak pięknie w… oczekiwaniu.
W tym kontekście, chciałbym podzielić się dziś historią mojej ubiegłorocznej przemiany. Na początku jesieni mój bliski przyjaciel zaczął… przepowiadać rychły koniec świata. To nie były żadne wygłupy; całkiem serio był przekonany, że żyjemy w czasach ostatecznych. Zapewniał mnie, że to kwestia zaledwie kilku lat i już niebawem świat ogarnie wielka wojna, nastąpią kataklizmy, a niedługo potem Jezus ponownie przyjdzie na ziemię. „Jak to?” – pomyślałem wystraszony. „Owszem chcę się spotkać z Bogiem, chcę trafić do Nieba – to oczywiste. Przywykłem do myśli, że kiedyś to nastąpi, ale „kiedyś” to znaczy po mojej śmierci, tj. najwcześniej za kilkadziesiąt lat… Ale tak zaraz? No nie… Potrzebuję więcej czasu! Mam swoje życie, swoje plany. Nie chcę, żeby już za chwilę to wszystko miało się skończyć…” Słowa mojego przyjaciela napawały mnie ogromnym przerażeniem. Nie dlatego, że miałem go za szaleńca, wręcz przeciwnie. Raczej dlatego, że nie mogłem wykluczyć prawdziwości jego słów. Tymczasem roztaczana przez niego wizja budziła we mnie autentyczny niepokój i lęk. Absolutnie mi się ona nie podobała. Tak bardzo, że dosłownie nie chciałem go już słuchać, a wręcz zacząłem go unikać.
W tym samym czasie, w Kościele kończył się akurat rok liturgiczny, a rozpoczynał Adwent. Właśnie w tym okresie w liturgii dominują fragmenty Ewangelii uwrażliwiające uczniów Chrystusa do bycia gotowym na Jego ponowne przyjście (Mt 24, 36-44; Mt 25, 1-30; Łk 21, 25-28 i 34-36; Mk 13, 33-37 itd.). W ten sposób, zamiast zapomnieć o trudnych dla mnie zapowiedziach mojego przyjaciela, powróciły one do mnie ze zdwojoną siłą! Wszystko wokół przypominało mi o tym, że Jezus nadchodzi… Adwent nabrał dla mnie całkowicie nowego wymiaru. Często wydaje nam się, że to taki przystanek przed Bożym Narodzeniem, taka sympatyczna i radosna poczekalnia przed Wigilią. Tymczasem ta nowa perspektywa uświadomiła mi, że to coś znacznie więcej. Jak głosi jedna z definicji, Adwent to okres przypominający oczekiwanie na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa, a dopiero potem czas poprzedzający pamiątkę pierwszego przyjścia – wcielenia, znanego pod nazwą narodzin Chrystusa[1], czy według innego źródła to bogaty w symbolikę, czterotygodniowy okres przygotowania do Bożego Narodzenia oraz wzmożonego oczekiwania na koniec czasów i ostateczne przyjście Jezusa Chrystusa[2].
Wciąż jednak czułem lęk. Wystraszony wizją rychłej paruzji[3], byłem wyczulony na wszelkie treści z nią związane. Byłem zadziwiony ich ilością w naszych codziennych praktykach religijnych. Zauważyłem, że podczas ofiary mszy świętej, nie tylko wyznajemy wiarę w ponowne przyjście Chrystusa (I powtórnie przyjdzie w chwale, sądzić żywych i umarłych, a królestwu Jego nie będzie końca.), ale wręcz zapewniamy Boga, że na nią czekamy. W słowach aklamacji po Przeistoczeniu, mówimy bowiem Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale, lub w innej wersji Ile razy ten chleb spożywamy i pijemy z tego kielicha, głosimy śmierć Twoją, Panie, oczekując Twego przyjścia w chwale. Czekamy, czyli jej chcemy. Co więcej, sami o nią prosimy! Czyż nie mówimy przyjdź królestwo Twoje, odmawiając Modlitwę Pańską?
Doznałem szoku. Ze smutkiem uświadomiłem sobie swoją dotychczasową hipokryzję. Ile razy wypowiadałem powyższe słowa, tak naprawdę nie myśląc nigdy o ich prawdziwym sensie. Choć ustami zapewniałem Pana, że czekam na Jego ponowne przyjście i modliłem się o triumf Jego królestwa na ziemi, w rzeczywistości bałem się choćby usłyszeć o dniach ostatecznych. Okazało się, że były to dla mnie tylko słowa, ciekawy element tradycji chrześcijańskiej, a nie właściwe przekonanie, nie realna wiara. Tak dłużej być nie mogło!
Zadałem sobie pytanie: co zrobić, by nie bać się już więcej końca świata; nie obawiać ponownego przyjścia Chrystusa na ziemię? Odpowiedź mogła być tylko jedna: żyć tak, by w każdej chwili być gotowym na spotkanie z Nim w twarzą w twarz. I wtedy przyszło światło. Zamiast uciekać przed myślą o paruzji, postanowiłem nawrócić się i… zaufać. Bo czy nie tak właśnie powinniśmy żyć? Nie znacie dnia, ani godziny! – mówi Pan (Mt 25, 13). „W gruncie rzeczy, to nieważne, czy koniec świata nastąpi jutro, czy za 1000 lat” – pomyślałem. Każdy dzień powinniśmy przeżywać na 100% „po Bożemu”. Dlatego podjąłem poważne postanowienie: koniec z byciem letnim, koniec z drobnymi grzeszkami zamiatanymi pod dywan, koniec z odwlekaniem bycia lepszym człowiekiem na jutro. Swój strach i lęk przekułem w nową motywację. W końcu przestałem się bać. Nareszcie przyszedł pokój. Akurat dobiegał końca Adwent. Co za piękna chronologia! Bóg dał mi niesamowitą łaskę przeżyć ten okres liturgiczny prawdziwie. Burzliwie, ale owocnie! W końcu mogłem powiedzieć szczerze i bez cienia lęku: „Panie, czekam na Ciebie”.
Proponuję, abyś i Ty postawił sobie dziś to pytanie: czy jestem gotowy na spotkanie z Jezusem – Dzieciątkiem, które przyjdzie odkupić świat, ale także Panem, który przyjdzie kiedyś sądzić żywych i umarłych? Czy ten dzień mnie nie zaskoczy (niezależnie, czy nastąpi dziś, jutro, czy za 50 lat)? Czy naprawdę czekam na to spotkanie? Jeśli nie, pora się na nie przygotować. Nie będzie lepszego momentu! W najbliższych adwentowych tygodniach, Kościół słowami liturgii, będzie wyrażał tęsknotę stworzenia za swoim Bogiem. Niech te słowa ludu, wołającego o rychłe przybycie Pana, będą dla nas inspiracją do wewnętrznej przemiany. Przeżywajmy Adwent świadomie, czekając na narodziny Zbawiciela. Przeżywajmy życie autentycznie, oczekując na spotkanie z Chrystusem.
[1] https://pl.wikipedia.org/wiki/Adwent
[2] https://ekai.pl/adwent-oczekiwanie-na-przyjscie-zbawiciela-2/.
[3] „…powrót Chrystusa na świat w chwale, pod koniec dziejów…” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Paruzja)